Tempore illo... - Żywot św. Wojciecha wtorek, 22 kwietnia 2008, 23:30 Dodał: (Admin) 1. Onego czasu, kiedy światłość łaski Bożej zapaliła w narodzie czeskim pragnienie służenia prawdziwej wierze, a szerzące się chrześcijaństwo zachęcało do zakładania w wielu miejscowościach klasztorów poświęconych służbie Boga żywego, żył w Czechach mąż szlachetnego rodu imieniem Sławnik, spokrewniony przez przodków swoich z cesarzami, lecz znakomitszy jeszcze przez to, że wychowano go w wierze chrześcijańskiej i że był człowiekiem prawym a pobożnym. Żona jego nie mniej szlachetnego rodu, a w niczym nie ustępująca mu zacnością obyczajów, spośród wszystkich swych rodaków wyróżniała się cnotą czystości. Tych zatem dwoje ludzi, miłych Bogu połączyło się z wolą Bożą sakramentem małżeństwa i spłodziło syna, a gdy narodzone dziecię odrodziło się w sakramencie chrztu św., nadano mu imię Wojciech, wcale zaszczytne w tamtejszym języku. Imię to bowiem w ich języku znaczy tyle co "pociecha wojska". I chociaż było ono wówczas wynikiem swobodnego wyboru rodziców, to jednak przyszłe dzieje życia świętego dowiodły, że przez Boga zostało przeznaczone. Rodzice widzieli w chłopcu dziedzica niemałych włości i naśladowcę własnej, szacunek budzącej pobożności, gdy nagle - jak to nieraz bywa w czasie, kiedy dziecko odłącza się od piersi - zapadł on na bardzo niebezpieczną chorobę. Widząc jego ciężki stan i grożące niebezpieczeństwo śmierci, rodzice dawali upust (swemu) wielkiemu bólowi w jękach i łzach, a tracąc już nadzieję uratowania syna złożyli ślub Bogu i roztropnie rzekli: "Nie dla nas, Panie, nie dla nas niech żyje ten chłopiec (nie po to), aby zajmować się sprawami tego świata, ale na to, by oddany Tobie na służbę pełnił Twoją wolę w Kościele świętym". Bóg w niebiesiech, zważywszy czystość ich sumienia, w cudowny sposób od razu przywrócił zdrowie choremu chłopcu. Skoro tylko bowiem umierającego już niemal złożono na ołtarzu Matki Bożej, łaska Boska jakby lekarstwo przywróciła go w zdrowiu rodzicom.
| | 2. Już w domu rodzicielskim, wyszedłszy z lat dziecinnych nauczył się czytać, ale uważał to za niedbalstwo, że czytając nic nie rozumie, nie chciał (więc) pozostawać tak jak inni w ciemnościach niewiedzy, lecz udał się do Partenopolis, gdzie miał się kształcić u mistrza Oktryka. Pod jego kierunkiem chłopiec pojętny z natury i obdarzony co więcej bystrym umysłem, a nadto wsparty Bożą pomocą, począł czynić takie postępy, że bez zająknienia powtarzał z pamięci zawartość całej karty, którą mu raz przeczytano, co w zdumienie wprawiało nauczyciela i kolegów. Metropolita zaś owego miasta, imieniem Adalbert, znając szlachetne pochodzenie chłopca, a słysząc o jego nadzwyczajnych postępach w nauce, okazywał mu na każdym kroku prawdziwie ojcowską miłość. On to udzielając mu sakramentu bierzmowania wzgardził imieniem Wojciech, jako barbarzyńskim, i nadał mu własne imię: Adalbert. Tak więc chłopiec spędził tam na nauce lat dziewięć. Gdy pewnego razu wracał ze szkoły, spotkał na drodze jakąś dziewczynę, którą towarzysz jego przewrócił na ziemię i z żartów popchnął na nią Wojciecha. On zerwał się czym prędzej, ale w naiwności swej sądził, że już ją poślubił, i wylewając gorzkie łzy wskazywał na kolegę i mówił: "To on mnie ożenił!" Gdy zaś nauczyciel jego przeniósł się na dwór królewski, powrócił do ojczyzny pod nowym imieniem Adalberta. Odtąd ze wszystkich sił starał się żyć zacnie, aby w lenistwie i w pogoni za ziemskimi przyjemnościami nie stracić talentu rozumu powierzonego mu przez Pana; z drugiej jednak strony pilnie zabiegał tajemnicą nawet dla tych, na korzyść których były spełniane, bo nie chciał, aby rozgłos między ludźmi umniejszał ich owoc.
3. Tymczasem miasto Praga straciło swego pasterza, a wierni, którzy byli przy jego zgonie, opowiadali, że czarne duchy czekały na jego duszę. Ponieważ diecezja (praska) i jej lud niedawno dopiero nawrócony nie mogli długo pozostawać bez pasterza, przeto (zaraz) po pogrzebie, sprawionym wedle obyczaju, duchowieństwo i książęta zgromadzili się wraz z pospólstwem dla dokonania obioru biskupa. A chociaż o wielu osobach myślano i różne były o nich zdania, wreszcie wszyscy, zarówno duchowieństwo, jak książęta i lud, zgodnymi głosami i bez niczyjego sprzeciwu obrali Wojciecha, twierdząc, że on jest godny wyniesienia na to stanowisko nie tylko ze względu na swą osobę i szlachetne pochodzenie, ale także dla wykształcenia, znajomości prawa oraz wszechstronnej prawości charakteru. Tak to za ogólną zgodą wielebny Wojciech zaszczytnie wybrany został na biskupa, choć smucąc się i płacząc zapewniał, że nie jest godzien, aby mu powierzono tak wielki urząd. A tymczasem nie tylko ludzie, ale i złe duchy, drżące przed jego nadejściem, poświadczyły, że właśnie on jest godny takiego zaszczytu; z dala bowiem od miejsca wyboru, ale na terytorium tego samego biskupstwa, zmuszone egzorcyzmami kapłanów do wyjścia z opętanego człowieka, ulegając mocy zaklęć odezwały się w te słowa: "Czemuż nas tak dręczycie? Przecież to pewne, że tu dłużej pozostać nie możemy; dziś bowiem biskupem waszym obrany zostanie mąż Chrystusowy, Wojciech, przed którego nadejściem drżymy i trwoga nas ogarnia".
| Katedra śś. Wita, Wacława i Wojciecha w Pradze fot. Ł. Struk |
4. Wybrany przeto mąż święty udał się do Werony, gdzie z rąk Ottona II odebrał inwestyturę wraz z pastorałem biskupim, a wyświęcony przez arcybiskupa mogunckiego, Willigisa, dostąpił najwyższej godności kapłańskiej. Gdy zaś z insygniami swej godności powrócił do ojczyzny, boso wszedł do miasta, chcąc w ten sposób oddać cześć św. Wacławowi, którego ciało tam spoczywa. Podwładnym swoim okazał prawdziwą miłość dzieląc dochody swoje na cztery części i przeznaczając jedną z nich dla duchowieństwa, drugą dla biednych, trzecią dla Kościoła na wykup jeńców, a czwartą dopiero pozostawiając dla siebie i swego otoczenia na konieczne wydatki. A i z niej jeszcze postanowił żywić dwunastu ubogich dla uczczenia tyluż apostołów, a niejednokrotnie zwykł był tę (oznaczoną) liczbę przekraczać, zwłaszcza w dni świąteczne. I o ile poprzednio z rzadka tylko używał przyjemności zmysłowych, tak teraz tępił w sobie wszystko, co było miłe ciału, poszcząc i czuwając; trwał na modlitwie wylewając łzy za grzechy swoje i ludu, nie zostawiając sobie ni chwili wolnego czasu - (jednym słowem) ujarzmiał wszelkie odruchy cielesne. Albo się bowiem modlił, albo nauczał, albo też - co najrzadziej - zaspokajał potrzeby ciała, krótko mówiąc, spełniał na przemian obowiązki Lii i Racheli, już to wstępując na drabinę Jakubową, już to zstępując z niej. Bo chociaż wiele się modlił, to przecież nie zaniedbywał obowiązków dobrego pasterza, a gdy zaczął się przygotowywać do złożenia ofiary Syna Bożego, to aż do chwili przyjęcia Ciała i Krwi Pańskiej nie odzywał się w ogóle do nikogo poza modlitwą i głoszeniem słowa Bożego. Przede wszystkim zaś zabiegał o to, aby być w życiu przykładem tego, czego nauczał, nie zapominając ani na chwilę o słowach apostoła: "Boję się, abym nauczając innych sam nie został odrzucony". Lud zaś jemu powierzony był twardego karku i służąc tylko własnym żądzom począł całkiem zaniedbywać obowiązki wiary _A, mieli oni zwyczaj sprzedawać lud chrześcijański jak bydło, zarówno Żydom jak i innym poganom7; przeto Pan ukazał się we śnie świętemu mężowi i rzekł: "Ja za trzydzieści srebrników sprzedany zostałem Żydom i oto znowu mnie sprzedają, a ty śpisz spokojnie!" Święty mąż zaś ocknąwszy się rozważał w milczeniu, co ma znaczyć ów sen, a przywoławszy prepozyta Wilikona, którego czynił powiernikiem wszystkich swoich zamysłów, opowiedział mu cały sen po kolei i prosił o jego wyjaśnienie. Ale i duchowni nawet nie wstydzili się z reguły popełniać cudzołóstwa i świętokradztwa i może gorszych jeszcze grzechów. Biskupa zaś, który wedle możności im się przeciwstawiał, mieli w niesłusznej nienawiści i podjudzali przeciw niemu książąt w całym kraju, niemniej rozpustnie żyjących.
5. Skoro tedy ból, niepokój i praca nadmiernie utrudziły biskupa, a w żaden sposób nie mógł wpłynąć na poprawę swego ludu z grzechów stale się mnożących i ani jednej duszy nie mógł ułowić, powziął zamiar odbycia pielgrzymki do Jerozolimy. Pieszo, z kilkoma tylko towarzyszami przybył do Rzymu, gdzie w owym czasie dostojna cesarzowa Greczynka czciła pamięć zmarłego Ottona obchodząc mianowicie rocznicę jego śmierci. Ona to, dowiedziawszy się o przybyciu świętego męża i o jego zamiarze udania się do Jerozolimy, potajemnie wezwała go do siebie, hojnie obdarzyła pieniędzmi na wydatki związane z taką podróżą, prosząc zarazem kornie i ze łzami, aby w modlitwach pamiętał o duszy zmarłego Ottona. Święty jednak, pokładając nadzieję w Panu i przekonany głęboko, że On zaopatrzy wszystkie jego potrzeby, zaraz następnej nocy rozdał biednym otrzymane (od cesarzowej) pieniądze, mówiąc z psalmistą: "Pan mną kieruje i niczego mi nie zabraknie". Bezzwłocznie opuścił Rzym i zmierzał do Jerozolimy, lecz wstąpiwszy w gościnę do mnichów na Monte Cassino, dał się przekonać ich zbawiennej i miarodajnej radzie i poniechał zamierzonej podróży. Powiedzieli mu bowiem, że zbawienia duszy nie znajduje się w pielgrzymkach po rozmaitych krajach, lecz, wedle psalmisty, w uciśnieniu ducha i pobożności skruszonego serca. I to (mu jeszcze powiedzieli): "Tytułem do chwały jest nie to, że się było w Jerozolimie, lecz to, że się tam dobrze żyło, bo Jerozolimą po całym świecie jest Kościół święty". Wziął sobie tedy do serca (ich) zdrową radę, pożegnał braci, zstąpił z góry, a płonąc gorącym pragnieniem poświęcenia się życiu kontemplacyjnemu, udał się do pewnego ucznia Chrystusowego, o którego świątobliwości wiele słyszał5. (Odnalazłszy go) upadł mu do nóg i wśród jęków, westchnień i łez błagał, aby pozwolił mu uczestniczyć w swym pobożnym życiu. Starzec jednak odparł: "Mężu pobożny wielce, porzuć swoje pragnienie zamieszkania ze mną, jestem bowiem Grekiem i ani w potocznej, ani w literackiej mowie nie mógłbym ci udzielać wskazówek, a trudno byłoby ci wytrwać tutaj bez (jednego słowa) pociechy. Jeśli więc chcesz posłuchać mojej rady, wróć do Rzymu, zajdź do klasztoru św. Bonifacego i tam oznajmij twoje gorące pragnienie opatowi Leonowi. Pod jego przewodnictwem i opieką bierz się mężnie do dzieła i spokojnie poświęć się służbie Bożej".
6. Posłuszny zaleceniom starca (Wojciech) powrócił do Rzymu i odkrył wspomnianemu opatowi pragnienie swego serca. Ten przyjąwszy życzliwie świętego biskupa, obznajomił go z regułą i zaliczył do grona mnichów. Długo byłoby opowiadać, jak świątobliwie żył on tam, jak gorliwie wypełniał wszystkie polecenia (swego) przełożonego; krótko więc tylko powiem, że oddany (całkowicie) Bogu zapomniał zupełnie o swej godności biskupiej i stał się dla Boga pokornym i ubogim, wykonując bez wahania to, o czym mówi Chrystus w słowach: "Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem ich jest królestwo niebieskie". Pięć lat nosił tam habit zakonny i choć cnotami swymi wszystkich przewyższał, to nikt mu nie zazdrościł, ponieważ wszystkich zjednywał sobie pokorą i życzliwością.
7. Tymczasem prażanie porzuciwszy jarzmo dawnego niedowiarstwa gorliwie starali się o przywołanie na powrót świętego biskupa. Posłowie (ich) przybyli do Rzymu i domagali się od Ojca Św. powrotu pasterza. Papież zaś przyjąwszy z zadowoleniem wiadomość o skrusze owego ludu, mocą władzy zleconej mu przez Boga polecił biskupowi powrócić (do jego diecezji). Przywdział tedy Wojciech na powrót insygnia biskupie i ze łzami powrócił do ojczyzny, gdzie przyjęto go na pozór bardzo serdecznie. Ale aż dziw pomyśleć, jak krótko trwała ta pobożność z uszanowaniem podjęta, która wedle obietnic pozostać miała niezmienna na zawsze, i z jak umyślnym lekceważeniem cały ów lud odwrócił się od świątobliwego życia. Wobec tego biskup, prawdziwy Izraelita, uległ zniechęceniu, ponieważ ze smutkiem widział, że nic pożytecznego nie osiąga pomimo usilnej pracy i znów naśladując Rachelę oddał się kontemplacji, mówiąc z psalmistą: "Wolę być pogardzonym w domu Boga mojego niż mieszkać w pałacach grzeszników".
Nie należy zaś pomijać milczeniem faktu, że to on pierwszy poniósł, chrześcijaństwo Węgrom, wówczas jeszcze nie znającym prawdziwej wiary - najpierw wysyłając im misjonarzy, a następnie udając się do nich osobiście - i niezliczone rzesze tego ludu, pogrążonego w błędach i zabobonach, gorliwym swoim nauczaniem i cudami, których wiele czynił, nawrócił na drogę prawdy. Niemałe przy tym złożył dowody odwagi, męskiej wytrwałości i gorącej, a niezłomnej wiary. Był bowiem w stolicy tego kraju bożek pewien, Sławniejszy od innych, z którego często diabły udzielały odpowiedzi (pytającym), i na to widowisko tłumy ludu z sąsiednich miast schodziły się tam w określone dni, aby oddawać mu cześć. Owego dnia zatem, kiedy przybył tam święty biskup, ogromna ciżba ludu cisnęła się wokół owego bożka. Na oczach tych tłumów z osłupieniem patrzących na jego niezmierną odwagę, św. Wojciech bez trwogi podszedł do bożka z zapaloną pochodnią i spalił go w obecności jego kapłanów, którzy nie śmieli mu się sprzeciwić. Spełniwszy tam również wiele innych cudów dla umocnienia wiary tego ludu, powrócił do Rzymu, do klasztornego zacisza, które opuścił.
8. Tam oddał się całkiem kontemplacji spraw Bożych i wsparty o niebieską drabinę zmagał się z aniołem mocą takiego sposobu życia. Tymczasem przybył do Rzymu dla umocnienia cesarstwa król Otto III w towarzystwie arcybiskupa mogunckiego. Na synodzie, który się tam odbył, arcybiskup skłonił Wojciecha, wezwanego rozkazem papieskim z cichej celi klasztornej, do podjęcia ponownie tylekroć porzucanych obowiązków. Tyle jednak (przynajmniej) uprosił on u papieża, że gdyby lud (czeski) nadal gardził jego nauczaniem, mógł z czystym sumieniem udać się, dokąd zechce. Obdarzony tym zezwoleniem, odwiedziwszy wiele kościołów postanowił na koniec wrócić do swego kraju. Za radą jednak księcia polskiego imieniem Bolesław, wysłał najpierw do ludu sobie powierzonego, a tylekroć sprzeciwiającego mu się, poselstwo z zapytaniem, czy zgodzi się nawrócić ze swych błędów i przyjąć jarzmo świętego posłuszeństwa. Ale lud, który niedawno w niegodziwy, a zdradziecki sposób zamordował czterech braci świętego, sądził, że pragnie on powrócić, aby szukać sposobności do wywarcia zemsty za ów mord; odesłał zatem wysłańców z odpowiedzią pełną wzgardy i zniewagi. "Wiemy - powiadali - o czym myślisz, zamierzasz oczywiście, wpuszczony do miasta, pomścić zabitych braci, ale nie dokonasz tego. Dlatego właśnie nie chcemy ciebie za pasterza,- bo obawiamy się twego przybycia jak drapieżnego i krwiożerczego wilka. "O ludu okrutny, ludu niewierny, który nie wahałeś się mierzyć intencji pobożnego i Bogu oddanego męża miarą własnego, zatrutego nienawiścią sumienia i własnych niegodziwych pragnień! A mąż święty otrzymawszy to pismo rozwodowe ucieszył się nie mniej niż ktoś, kogo w miejsce przewidywanego nieszczęścia spotyka ogromna radość. "Rozerwałeś - rzekł - Panie, więzy moje. Oto jest właśnie to, na co czekałem w utęsknieniu. Tobie tedy złożę ofiarę pochwalną, jak tego z głębi serca pragnąłem".
9. Uzyskawszy w ten sposób na mocy zezwolenia papieskiego swobodę decyzji począł święty biskup rozważać, w jaki sposób mógłby osiągnąć palmę męczeńską dla imienia Chrystusowego, nad czym już długo przedtem rozmyślał i czego najgłębiej pragnął. Dobrał sobie tedy dwóch towarzyszy, których uprzednio poznał jako nadających się do tego zadania, a gdy żeglarze odpłynęli, pozostał wraz z nimi wśród nieznanego sobie, a dzikiego ludu, ufny jedynie w łaskę Boga, dla którego imienia przybył tam, gotów zań umrzeć. Po kilku dniach zaś, kiedy święty modlił się wraz z towarzyszami i błagał Boga o przebaczenie za grzechy własne i całego świata, zjawiło się kilku ludzi w wyraźnie wrogich zamiarach, wykrzykujących coś groźnie w barbarzyńskim języku. Jeden z nich, zawziętszy od innych, żerdzią, którą popychał łódź, mocno uderzył siedzącego biskupa pomiędzy łopatki tak, że psałterz wypadł mu z rąk, a on sam upadł na ziemię z rozkrzyżowanymi ramionami. Poganin zaś, nie mogąc się z nim porozumieć, gestami i znakami dawał mu do zrozumienia, że ma uciekać, gdyż inaczej zginie na mękach. A święty, jako mąż łagodnego serca, nie bronił się, nie złorzeczył, lecz przeciwnie, modlił się za napastników i błogosławił im, a całując ziemię dzięki składał Bogu, najwyższemu Królowi, dla którego imienia przybył tam gotów na śmierć, i mówił z psalmistą: "Chociażbym kroczył w ciemnej dolinie śmierci (nie lękam się złego)", a z apostołem: "Dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem". Kiedy powstał, zaprowadzono go do pobliskiej osady, gdzie odbywały się targi, i tam pytano, kim jest, skąd przybywa, czego szuka i po co przyszedł nieproszony. A mąż Boży podniósłszy oczy ku niebu w głębi serca błagał Boga o miłosierdzie, po czym znalazłszy tłumacza przemówił do otaczającego go ludu tymi słowy: "Z ziemi polskiej, którą włada prawy król chrześcijański Bolesław, posłany zostałem do was, dla waszego zbawienia, jako sługa Boga najwyższego, który stworzył niebo i ziemię, morze i wszystko, co jest na świecie. On to litując się nad ludzkim rodem narodził się z Dziewicy, cierpiał na krzyżu, aby nas wyzwolić z mocy diabelskiej, z martwych powstał i obiecał, że niechybnie zaprowadzi do królestwa niebieskiego wszystkich w niego wierzących. Jeśli z miłości dla Niego zdecydujecie się porzucić daremną służbę fałszywym bogom i oczyścicie się z grzechów waszych w sakramencie chrztu, unikniecie wieczystych kar w piekle i posiądziecie wieczną radość w królestwie niebieskim". Zaledwie to powiedział, oni już wyśmieli go i wzgardziwszy orędziem wiecznego zbawienia wypędzili świętego męża wraz z towarzyszami ze swoich granic; strażnika portu zaś, za to, że takim przybyszom wejść pozwolił, ukarali wielu obelgami i chłostą.
10. Św. Wojciech, zapaśnik Chrystusowy, widząc, że nie może pozyskać tam żadnej duszy, a nadzieja upragnionego męczeństwa oddala się odeń, zmienił swe szaty i odzienie i wyruszył w drogę do Polski, pragnąc jak najszybciej dostać się do stolicy owego kraju, zwanej Gniezdno. W drodze znalazł się przypadkiem w pewnej wsi, gdzie usilnie dopytywał, którędy mógłby dojść do wspomnianego miasta. Mieszkańcy jednak owej wsi, słysząc, że mowa jego pod wieloma względami różni się od polskiej, nie wstrzymali się od śmiechu i szyderstwa, zwłaszcza że widzieli go odzianego w strój zakonny, który, jako nie znany przedtem, wydał im się dziwaczny. Toteż, pomimo że sługa Boży po wielokroć ich pytał i błagał o odpowiedź, nie pokazali mu drogi ani (w ogóle) nie chcieli z nim mówić. Wtedy mąż pełen Boga nie uniesiony gniewem, ale zapalony Duchem Świętym, który przezeń czynił cuda, tak rzekł do nich: "Skoro nie chcecie mówić ku chwale Bożej, dla chwały Jego rozkazuję: milczcie!" To rzekłszy szybko odszedł, a za przewodem Chrystusa znalazł właściwą drogę. Oni zaś na rozkaz Boga wydany przez Jego sługę zamilkli, ponieważ nie mogli otworzyć ust dla wydania głosu, i tak to ci, którzy świętemu pielgrzymowi odmówili wskazania drogi, sami teraz płakali nad sobą, że stracili możność mówienia. Tymczasem święty zapaśnik Chrystusowy spiesząc prosto przed siebie dotarł do innej wioski, a tam pytając o drogę został podobnie wzgardzony i przyjęty bez odrobiny serca. Tedy z natchnienia Ducha Świętego ukarał ich w ten sam sposób, ponieważ zasłużyli na to tą samą winą. Dokonawszy zaś tego przybył do trzeciej wsi, a tam mieszkańcy, podobnie zapytani przez niego o drogę, uprzejmie i po ludzku udzielili mu odpowiedzi. Uzyskawszy tedy pewność co do kierunku drogi, sługa Boży wkrótce dotarł do upragnionego celu. Wszedłszy do Gniezdna udał się na plac targowy i tam bez przerwy nauczał o Chrystusie, głosił słowo Boże i czynił cuda. Dlatego też wieść o nim rozchodząc się po całej okolicy dotarła szybko i do tych, których Chrystus za pośrednictwem swego sługi pozbawił daru mowy, ale nie słuchu. Poruszeni tymi wieściami podążyli oni do męża Bożego, a gdy go poznali, padli mu do nóg, łzami, wzdychaniem i rozmaitymi gestami błagając go o przebaczenie. Widząc to święty mąż przerwał nauczanie, którym był właśnie zajęty, zwrócił do nich życzliwą twarz i, jako że był nader łagodnego serca, przemówił do nich w te słowa: "Widzę, bracia moi najdrożsi, że poznaliście waszą winę, a przez to przebaczył wam najmiłosierniejszy Bóg, któremu ja służę. Przeto ja, niegodny sługa Jego, ufny nie we własne siły, lecz w Jego łaskawość, w imieniu tegoż Jezusa Chrystusa, Pana naszego. Stwórcy wszechrzeczy, przywracam wam władzę w języku". Gdy tylko to powiedział, oni od razu zaczęli mówić swobodnie, po czym wołając, że Chrystus jest prawdziwym Bogiem, oświadczyli, że pragną być ochrzczeni. A wierny włodarz Chrystusowy najpierw udzielił im strawy duchowej na miarę ich pojęcia, a następnie uroczyście ich ochrzcił. Umocnieni tedy w wierze natychmiast po przyjęciu chrztu świętego poczęli wszyscy razem rzewnie błagać świętego mówiąc: "Wszyscy jednocześnie zanosimy prośbę do twojej świątobliwości, sługo Boga Wszechmogącego, abyś nam za krzywdę, jaką wyrządziliśmy ci w szaleńczym naszym zaślepieniu, wyznaczył jakąś surową pokutę, którą będziemy wypełniać do czasu ku pamięci naszych potomków, ponieważ nie jesteśmy jeszcze należycie ukarani w stosunku do wielkości naszej winy". A św. Wojciech tak im odpowiedział: "Chociaż uważam to za bardzo chwalebne, bracia najdrożsi, że tak pobożnie korzycie się pod potężną ręką Boga, to jednak winniście bez wahania wierzyć w to, że zarówno ten, jak i wszystkie inne grzechy mocą Bożą zostały wam odpuszczone na chrzcie. Na przyszłość strzeżcie się jak najpilniej, abyście nie utracili tak wielkiej łaski dodając nowe grzechy do dawnych i byście okazując niewdzięczność za takie dobrodziejstwa naszego Stwórcy, nie narazili się znów na gniew Jego". Oni jednak coraz goręcej nalegali na świętego, aby przychylił się do ich prośby, którą mu przedstawili, i na koniec nakłonili go do tego, że spełnił ją. Polecił im mianowicie mąż Boży, aby rokrocznie przez dziewięć tygodni przed Wielkanocą przestrzegali postu, jaki wszyscy inni wierni chrześcijanie zachowują powszechnie przez siedem tygodni. A oni gorliwie przyjęli ten nakaz i sami chętnie spełniali go za życia, a (z czasem) zatroszczyli się o to, aby przestrzegali go (również) ich potomkowie. Dlatego to aż do dnia dzisiejszego w całej Polsce pobożnie przestrzega się tego przepisu wstrzemięźliwości i utrzymuje się on w zwyczaju tak, jakby został ustanowiony przez apostołów, z tym jednak, że przez dwa tygodnie poprzedzające Wielki Post obowiązuje (tylko) wstrzymanie się od jedzenia mięsa.
11. Gdy więc tak Duch Święty nauczał przez usta swego sługi i spełniał tam wielkie znaki i cuda, cała Polska z radością przyjęła wiarę Chrystusową, a zachowując ochoczo wskazówki świętego zasłużyła sobie na to, aby znaleźć oparcie na skale Piętrowej. Mąż Boży bowiem, pragnąc położyć tam fundament apostołów i proroków', ustanowił na swoje miejsce arcybiskupem pewnego sługę Chrystusowego, towarzysza trudów swoich i wędrówek imieniem Gaudenty, ponieważ sam podążył do innych ziem pogańskich, które podobnie pragnął pozyskać dla Chrystusa.
12. Wyjawiwszy tedy królowi polskiemu swoje pragnienie święty mąż prosił go równocześnie o zwolnienie oraz o przewodnika, który by go za łaską Chrystusową zaprowadził aż na Pomorze. Tak to przybył zapaśnik Chrystusowy aż do księcia pomorskiego, który przyjął go z najgłębszym szacunkiem i okazałością większą, niż sam święty by pragnął, a to dlatego, iż św. Wojciech ochrzcił tego księcia już poprzednio w Polsce, kiedy przybył on tam starać się o rękę córki króla polskiego; ojciec jednak nie chciał mu jej dać, zanim nie zgodził się dobrowolnie, aby go święty również ochrzcił. Książę Pomorza więc ucieszony wielce z przybycia doń męża Bożego zwołał natychmiast swój lud, aby usłyszał od niego słowo Boże. Tymczasem lud pomorski posłuchawszy kazań świętego zgorszył się niezmiernie, gdyż miał to za niesłychane bluźnierstwo, kiedy usłyszał, że bogowie, których czcił, nie są naprawdę bogami. Dlatego zebrali się, aby z nim dyskutować, i próbowali go przekonać swoimi argumentami. Lecz ponieważ Duch Boży mówił przez jego usta, przyznali na koniec, że są wprawdzie pokonani; ale w żadnym razie nie odstąpią od dawnej wiary. Natomiast pokornie błagali męża Bożego, aby sam pozwolił się czcić jako bóg i aby nie wzbraniał im oddawania sobie czci na równi z innymi ich bogami. Usłyszawszy to święty mąż zasmucił się i bolejąc nad tak wielkim ich zaślepieniem westchnął ciężko, a wylewając obfite łzy tak im odpowiedział: "O nieszczęśni, jakże wy ślepi jesteście, jak zbłąkani, jak pożałowania godni, że nie tylko złym duchom, ale i śmiertelnym ludziom chcecie przypisywać bóstwo, które może przysługiwać tylko jednemu Bogu, który wszystko stworzył!" Oni jednak w zatwardziałości swej odchodząc oświadczyli księciu, że nie przyjdą więcej do niego na wiec, dopóki będzie go miał u siebie.
13. Słysząc to święty mąż i stwierdzając, że nie potrafi ich nawrócić, a zdecydowany potykać się dobrym potykaniem i dokonać zawodu S postanowił udać się do Prus, aby tam choć kilka dusz pozyskać dla Chrystusa i znaleźć śmierć męczeńską jako kres życia. Uprosiwszy więc o zezwolenie wspomnianego księcia na jego polecenie statkiem przewieziony został do Prus. (Tam) zatrzymał się u pewnego Prusa, który znał język polski, wkrótce go nawrócił i nauczył się od niego mowy pruskiej, naśladując apostoła, który mówił: "Wszystkim stałem się dla wszystkich, abym wszystkich pozyskał". Gospodarz jego tedy nawrócony przezeń ze czcią spełniał jego rozkazy i na jego polecenie do czasu ukrywał się ze swym chrześcijańskim wyznaniem.
14. Gdy po tym wszystkim bliski był już czas jego męczeństwa, pewnej nocy mąż Boży ujrzał we śnie, jak on sam odprawia jak zwykle mszę św i podaje kielich dwu swoim towarzyszom, gdy zaś oni skinieniem głowy odmówili, on sam wypił wszystko. Gdy nadszedł ranek i święty opowiedział to towarzyszom, oni zrozumiawszy natychmiast, co oznacza owo widzenie, przejęci do głębi bólem wzdychali, jęczeli i płakali, ponieważ widzieli, że w samym momencie męczeństwa będą musieli rozejść się z tym, którego uczuciem gorącej miłości kochali - co potwierdził następnie bieg wypadków.
15. A gdy wstał dzień, święty biskup czekał na godzinę odpowiednią do odprawiania mszy św. Był to zaś piątek, aby mógł cierpieć za Chrystusa w ten sam dzień, kiedy On cierpiał za świat. Przystąpił wreszcie do złożenia ofiary z Ciała Chrystusowego, sam będąc ofiarą, która w najbliższym czasie miała być złożona. Posłyszeli jednak o tym mieszkańcy tej okolicy i poczęli zwoływać się między sobą wściekłymi głosami krzycząc: "Oto ten czarodziej chrześcijański na zgubę naszą odprawia swe obrządki, aby nas zarazić chorobami i zaczarować. Chodźmy i zabijmy go dla ocalenia nas samych i całego kraju!" Z tą myślą pobiegli jak szaleni, ale jeden z nich oglądnął się za siebie i zobaczył morze ognia pochłaniające jak gdyby ich wieś. Z krzykiem tedy pokazał to towarzyszom i razem z nimi spiesznie powrócił do wsi. O niezbadana mądrości Boża, która łagodnie, lecz cudownie wszystkim kierujesz! Oni twierdzili kłamliwie, że przenajświętsza i Boska ofiara będzie przyczyną ich zguby i prawdę Bożą mieli za kłamstwo. Słusznie tedy z woli Bożej wystawieni zostali na pośmiewisko, skoro swoim psim szczekaniem ośmielili się uwłaczać niebiańskim sakramentom. Ponieważ jednak, jak powiada Salomon, to, co przewrotne, nie da się przystroić, a w duszy złej woli nie zagości mądrość, zostali, co prawda, w cudowny sposób skarceni, ale nie poprawili się dzięki temu. Z jeszcze większą bowiem niż poprzednio wściekłością pobiegli ku świętemu biskupowi przekonani, że wszystko, co widzieli, było złudzeniem spowodowanym jego zaklęciami. Gdy po raz drugi zatrzymani podobnym widzeniem znowu zobaczyli, że ich domy, o których sądzili, że zniknęły w płomieniach, stoją nietknięte, ruszyli po raz trzeci i dysząc żądzą zamordowania świętego biskupa rzucili się na niego niepowstrzymanie. A już kapłan Boży skończywszy mszę św. odmawiał Hymn trzech młodzieńców3 składając dziękczynienie, gdy oni wdarli się raptownie i spełnili pragnienie świętego pasterza, zadając mu drogocenną_w_oczach Pańskich śmierć, której tak długo pragnął, a chcąc go zgubić tym bardziej otworzyli mu bramy królestwa niebieskiego.
16. Gdy więc biskup Chrystusowy oddał (swą) świętą duszę, oni zaraz obcięli mu głowę i zawiesili ją na wierzchołku tego samego drzewa, u stóp którego sprawował uprzednio niebiańskie sakramenta. Aby zaś zawieszona święta głowa z daleka była dla wszystkich widoczna, obnażyli z gałęzi całą część pnia najbliższą szczytu. Uczyniwszy to, całe jego ciało pocięli na części, a we wściekłości swojej porozrzucali te kawałki tu i tam. Następnej jednak nocy gospodarz świętego męczennika z nieba otrzymał przez anioła napomnienie, aby jak najstaranniej zebrał święte członki tak, aby żadna cząsteczka nie została pominięta, a gdy już to uczyni, aby jak najczyściej i z jak największym szacunkiem schował i strzegł świętych relikwii. Człowiek ów, posłuszny poleceniu, ochoczo wypełnił to, co mu rozkazano, ale poskładawszy pieczołowicie poszczególne członki, zauważył, że brakuje jeszcze jednego palca u jednej z rąk i choć usilnie szukał tego dnia i przez wiele następnych dni, nie mógł go znaleźć. Gdy zaś nieustannie przeszukiwał wszystkie zakątki w tym miejscu, pewnego dnia żona jego dziwiąc się, czego jej mąż poszukuje tak usilnie, poczęła wypytywać go natarczywie, jaka może być przyczyna tego szperania. On zrazu nie chciał jej tego wyjawić, ale na koniec uległ jej niegodziwym namowom, a ona, jako że była poganką, od razu rozgłosiła sąsiadom, że mąż jej pozbierał i przechowuje ciało świętego. A ponieważ to mąż był sprawcą tej zdrady, od razu usta mu się tak wykrzywiły, że w żaden sposób nie mógł nimi mówić i tylko z wielkim trudem przyjmował pokarm i napój.
17. A poganie usłyszawszy doniesienie (owej) kobiety, rzucili się na jej męża, srodze go wychłostali i spętanego na różne sposoby dręczyli, aby pokazał im święte szczątki. Szalony uległ wreszcie ich woli, a ponieważ tak lekkomyślnie oddał bezcenne perły wieprzom, słusznie zaiste Bóg dopuścił, aby go te wieprze pokaleczyły. Tak więc święte szczątki dostały się w ręce pogan, którzy je zabrali, ale sami pilnie ich strzegli, czy to dlatego, że bali się bicza gniewu Bożego, gdyby inaczej uczynili, czy też w zamiarze sprzedania ich chrześcijanom. Po niedługim zaś czasie jacyś żeglarze łowiący ryby przy brzegu morza, niedaleko (ostatniego) schronienia świętego, gdzie poniósł on śmierć męczeńską, zobaczyli nagle pływającą wśród fal niedużą rybę, w której wnętrznościach jaśniała jak gdyby świeca cudownie błyszcząca. Zdumieni tym poniechali (połowu) innych (ryb), a wszyscy starali się chwycić tę jedną, złapali ją prędko, od razu otwarli jej brzuch i wydobyli zeń palec świętego biskupa rzucający blask na kształt jasnej świecy, a nie mogąc wyjść z podziwu nawzajem się pytali, co by to być mogło. Tymczasem przyglądając się uważniej za wolą Bożą rozpoznali kształt palca i zrozumieli, że musiał on odpaść od świętego ciała. Wtedy pospiesznie udali się do tych, u których, jak wiedzieli, złożone były czcigodne członki, a tam ujrzeli, że i one jaśnieją tym samym blaskiem, co palec, który przynieśli. Zbiegła się cała wieś na to widowisko i tym pilniej strzegli potem niebiańskiego ciała.
18. Prusowie zaś wiedząc, że relikwie męczennika będą miały wielką wartość dla króla polskiego, posłali doń (poselstwo) z tymi słowami: "Wiedz, że ten twój bóg, któregośmy zabili, znajduje się u nas. Jeśli więc dasz nam wiele pieniędzy, gotowi jesteśmy odesłać ci go". Na tę wieść ucieszył się niezmiernie ów król prawdziwie chrześcijański, posłał im żądana sumę i w ten sposób odzyskał w całości święte ciało. Ci zaś, co je wieźli, zajechali najpierw do klasztoru w Czrzemesznie, gdzie za zezwoleniem owego króla święte ciało spoczęło tak długo, póki nie zeschło się tak, że pozostały zeń jedynie same kości.
19. Lecz kiedy wieść o cudach działanych przez chwalebnego biskupa coraz częściej i dalej rozchodziła się wokoło, ów człowiek, który w Prusiech gościł u siebie świętego męża, a który z własnej winy, jak już wspomnieliśmy, miał usta wykrzywione, ściągnięty ich rozgłosem przybył do wspomnianego klasztoru i tam pokornie i ze łzami błagał świętego, ażeby przywrócił mu dawny kształt ust. Niebawem został wysłuchany, a utwierdzony w dobrym postanowił służyć tam Bogu i aż do śmierci pozostał (tam) pędząc pobożnie życie zakonne.
20. Po pewnym jednak czasie, gdy wybuchła wojna pomiędzy Polakami a sąsiednimi poganami, wspomniany król chwalebnej pamięci obawiając się, aby w razie niepomyślnego jej obrotu nie utracił niebiańskiego skarbu, przeniósł uroczyście bezcenne relikwie dnia 6 listopada do stolicy arcybiskupiej, gdzie przy grobie jego (św. Wojciecha) łaska Boża udziela wielu dobrodziejstw tym, którzy ufnie szukają u niego miłosierdzia za sprawą Pana i Zbawcy naszego Jezusa Chrystusa, który z Bogiem Ojcem i Duchem Świętym jako jeden Bóg rządzi i odbiera chwałę po nieskończone wieki wieków. Amen.
Za wyd. Średniowieczne żywoty i cuda patronów Polski, tłum. J. Pleziowa, oprac. M. Plezia, Warszawa 1987, s. 49-69.
Autor: nieznany
Data powstania utworu: XII w. |